Żarcie na Kółkach: otwarcie sezonu food truckowego 2016 na PGE Narodowy (9-10 kwietnia)
To był mój pierwszy food truck fest i żałuję, że przegapiłam tyle wcześniejszych okazji przetestowania ciekawego streetfoodu. Spory wybór, wszystko w jednym miejscu! Jak donosili przed eventem organizatorzy, pod stadion miało przyjechać 84 wystawców. Wydaje mi się, że było ich więcej (na pierwotnej liście zabrakło np. burgerowni, w której kupiliśmy nasze burgery). Drugiego dnia imprezy, mimo okropnego zimna, food trucki szturmował tłum zgłodniałych klientów. W tym my!
Oprócz – oczywiście – burgerów warszawscy foodies mogli spróbować makaronów, potraw orientalnych, meksykańskich i z sąsiadujących z naszym krajów. Dumnym przedstawicielem ulubionego ostatnio przez Polaków oldskulowego trendu były zapiekanki (w poczciwej przyczepce Niewiadów, a jakże!). Słodycze godnie reprezentowali m.in. dostawcy owoców w czekoladzie i czekoladowych kebabów.
Najchętniej spróbowalibyśmy wszystkiego, ale rzecz jasna na przeszkodzie stała pojemność żołądków, a w przypadku niektórych wystawców – również kolejki do okienka. Chyba największa ustawiła się przed stanowiskiem Momo-Smak. Pierożki na parze zdecydowanie na plus!
My zaczęliśmy konsumpcję od langosza z Lubish Langosh. Nigdy wcześniej nie próbowałam tego dania, ale ilekroć nadarzy mi się okazja, od dziś będę naprawiać ten błąd. Ten specjał pochodzi ze Słowacji. Puchaty, z wierzchu kruchy, a w środku miękki placek drożdżowy, w naszym zamówieniu pojawił się w wersji mięsno-ostrej o wdzięcznej nazwie Zboczony żuraw (z kruchym bekonem, jalapeno, żurawiną i pysznym sosem czosnkowym pod spodem). Całe szczęście, że langosze można zjeść w Warszawie i nie będę musiała szukać ich na drugim końcu Polski.
Czas na burgery! Wybraliśmy truck Beat Burgera, gdzie zamówiliśmy firmowego Beat-a i pikantnego Japapindo. Zestawów nie było – nie wiem czy taki był plan, czy po prostu frytek i picia zabrakło po pierwszym dniu. Nie narzekam, bo i tak nie dałabym rady całemu zestawowi; burgery w Beat Burgerze są bardzo duże (paczki, które wyjechały do nas z okienka, były prawie wielkości ludzkiej głowy). Japapindo – bardzo średni. Wszystko, co mogę o nim powiedzieć to to, że był pikantny. Oprócz tego prawie bez smaku, kompletnie nie czułam musztardy, która w burgerze jest dla mnie obowiązkowa. Natomiast Beat to hit. Sam burger był przesmaczny i aromatyczny, z dodatkiem słodkawej musztardy, którą polubiłam od pierwszego spróbowania. Ciekawa jestem wegetariańskiego burgera, który oferują. Może jeszcze się spotkamy.
Kolejny cymes, który przeszedł testy, to Choco Kebab. Po prawdzie jest to wynalazek wycelowany chyba głównie w dzieci, bo one stanowiły większą część klienteli stoiska. Kruchy żółty naleśnik (zwany Choco Pitą) wypełniony bitą śmietaną i dodatkami do wyboru (owoce, czekolada, frużelina, ciastka etc.). My zamówiliśmy wersję z czekoladą białą i mleczną oraz z Oreo (nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tych ciastek!). Ponieważ słodycze to nie moja bajka, w roli testerów sprawdzała się reszta ekipy. Werdykt: dobre! Dla miłośników deserów jest dobra wiadomość: Choco Kebab Wawa już w następny weekend pojawi się na kolejnym zlocie food trucków na Pl. Defilad w stolicy.
Podczas cyklicznych zjazdów Żarcia wybierane są najlepsze burgerownie i topowe food trucki. Listę tych drugich możecie zobaczyć tu. Jeśli jesteście fanami streetfoodu, koniecznie śledźcie kalendarz imprez, w których uczestniczą mobilne jadłodajnie – znajdziecie ją na Food Truck Portalu. Ja na pewno będę na bieżąco z tymi eventami i chętnie przetestuję nowe smaki przy kolejnej okazji.
Do zobaczenia na kolejnym zjeździe!
Be the first to comment.