Madagaskar, cz. 3: Bon appétit!
Od początku zakładaliśmy, że nasze tegoroczne wakacje – oprócz niewątpliwych walorów krajoznawczych – będą mieć też wymiar kulinarny. Bo jakżeby inaczej – egzotyczna wyspa na Oceanie Indyjskim po prostu MUSI mieć bogatą kuchnię! Tym bardziej, że jest kulturalnym tyglem; na Madagaskarze łączą się wpływy Afryki i Azji. Specjalnie niewiele czytałam o regionalnych potrawach, żeby dać się zaskoczyć. Czy się udało? TAK!! Kuchnia Madagaskaru jest absolutnie fantastyczna. Dlaczego?
- jedzenie to w kulturze malgaskiej poważna sprawa i przywiązuje sie do niego wielką wagę. Tu nie je się byle jak. Zawsze pysznie. Najbardziej oczekiwany upominek od gościa zaproszonego do domu po raz pierwszy to ryż (albo rum :-))
- świeże owoce mają smak zupełnie inny niż te dostępne w Polsce, tego trzeba spróbować.
- owoce morza są pod ręką, oprócz tego specjalnością lokalnej kuchni jest mięso zebu (afrykańska odmiana krowy), przygotowywane na wiele sposobów
- również wegetarianie mają dużo opcji do wyboru
- wszystko jest przygotowywane na miejscu tuż przed podaniem. Mrożonki odgrzewane w mikrofali? Coś takiego na Madagaskarze NIE ISTNIEJE!
- nigdzie nie podadzą Wam soków z kartonu. Jakikolwiek sok jest wyciskany ze świeżych owoców. Różnica w smaku jest kolosalna.
- street food jest dostępny wszędzie i jest mega przesmaczny!
- macie możliwość spróbowania dań, które mieszkańcy przygotowują w domu dla rodziny – w każdej miejscowości są stragany, gdzie można kupić potrawy, które akurat są jedzone na obiad czy kolację
- wszystko jest BAJECZNIE tanie. Pełny obiad za 5-6 złotych? Spoko, mamy to.
Oczywiście, jedzenie maksymalnie świeżo przygotowanych potraw ma też drugą stronę – czekanie na podanie dania. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzyło się, że ten czas oczekiwania był krótszy niż 30 minut. No cóż… środkiem zaradczym będzie po prostu nieprzychodzenie do knajpy w stanie maksymalnego głodu 🙂 W zamian za to Wasze podniebienie zostanie wypieszczone do granic wyobraźni.
Zdumiał mnie ogromnie niski koszt ludzkiej pracy. Jak wszystko na Madagaskarze, jedzenie jest niewiarygodnie tanie, a zarazem świeżo przygotowywane. Ktoś stoi nad garnkiem czy patelnią, szykuje i doprawia dania, poświęca temu czas – w małych knajpeczkach jest to najczęściej jedna osoba, która się nie rozdwoi, więc roboty ma multum. W Polsce taki przeogromny nakład pracy byłby odpowiednio wyceniony (jak również fakt, że np. składniki zostały wyłowione z morza lub zebrane zaledwie przed chwilą). Wszystko kosztowałoby kilka lub kilkanaście razy więcej. Nie na Czerwonej Wyspie. Tutaj wyżywicie się za grosze. Pod koniec pobytu postanowiliśmy spróbować jedzenia w ekskluzywnym miejscu, więc przeglądałam w Internecie menu topowych restauracji. Najlepsza restauracja w kraju najdroższe danie serwowała za 70 000 Ar (70 zł) i niczego droższego nie znalazłam. Nie poszliśmy do tej restauracji, ale byliśmy w tej, która zajmowała 2. miejsce w rankingu. Niżej poczytacie o wrażeniach.
Kuchnia Madagaskaru ma 2 flagowe dania: ravitoto i romazavę, oraz wszelakiej maści potrawy z owocami morza. Podstawą kuchni jest ryż. Czasownik „jeść” to w jęz. malgaskim „mihinam-vary”, czyli dosłownie „jeść ryż” i ryż faktycznie towarzyszy mieszkańcom przez cały dzień – od śniadania do kolacji. Jest zabierany też jako przekąska i jedzony (z dodatkami) prosto z ręki w ciągu dnia.
Ravitoto to danie, którego wygląd na pierwszy rzut oka jest odwrotnie proporcjonalny do smaku. W misce lub garnuszku dostajecie zielono-brązową paćkę, której towarzyszy obowiązkowo ryż oraz pomidorowa salsa. Zielona „breja” to duszone (najczęściej w mleku kokosowym) liście cassavy (manioku), pod którą znajdują się mięciutkie i rozpływające się w ustach kawałki mięsa zebu lub wieprzowiny. Ryż dodajemy stopniowo do miseczki, żeby wchłonął sos. Salsa z pomidorów, cebuli i ziół jest wzbogacana świeżym imbirem. Jest to nieprawdopodobnie pyszne połączenie smaków i rewelacyjnie komponuje się z daniem. Ravitoto wypróbowaliśmy chyba we wszystkich miejscach, w których jedliśmy i nigdy nie przeżyliśmy zawodu. Najpyszniejsze było w knajpeczce Les Bougainvilliers.
Romazava jest gulaszem z tłustszych kawałków mięsa zebu, duszonych z lokalną zieleniną (Brassica Juncea – miejscową odmianą kapusty, anamamy – warzywem, którego liście są podobne w smaku do szpinaku i liśćmi rośliny Acmella Oleracea, ang. paracress, które nadają potrawie pieprzny smak ), czosnkiem, chili, cebulą i świeżym imbirem, podawanym w bulionie. Oczywiście danie jest serwowane z ryżem i salsą pomidorową.
Owoce morza: w każdej knajpie znajdziecie sporo dań z krewetkami czy kalmarami. Są podawane bez zbędnych udziwnień, z prostymi przyprawami. I w tym tkwi siła tych dań. To były najlepsze „morskie” potrawy, jakie kiedykolwiek jedliśmy! Przepyszne kraby i bezkonkurencyjne ryby to również pozycje, które po prostu muszą wylądować na Waszych talerzach.
Co jeszcze spotkacie bardzo często? Makarony, zwłaszcza na straganach z ulicznym jedzeniem; najczęściej jest to spaghetti z dodatkami. Oprócz tego pastę z ostrych papryczek, podawaną w małym naczynku jako dodatek do dań. Uwaga! Jest NAPRAWDĘ MEGA ostra! (i pisze to osoba, która uwielbia mega ostre dania i wciąga je jak jogurcik). Odpowiednikiem popularnych w Polsce chipsów są panierowane orzeszki, chipsy z batatów (ultracienkie, leciutko słodkawe i bardzo uzależniające), chipsy z bananów (u nas też są, ale nie tak bardzo powszechne, jak tu), czy coś w rodzaju słonych paluszków, obtoczonych w dodatkowej panierce – kupicie to w sklepach, ale jest też podawane w knajpach w miseczce, jako przekąska przed głównym daniem.
Hit jedzeniowy?
- krwisty stek z zebu, zamówiony w Chez Maggie przez naszego 8-latka. Na stół wjechał tak ogromny kawał mięsa, że holenderscy turyści siedzący przy stole obok po prostu zaniemówili. To danie było niewiarygodnie pyszne. Nigdy w życiu nie próbowałam czegoś takiego. Mięciutkie mięso lekko zgrillowane tylko z dodatkiem soli, pieprzu i czosnku. Po prostu petarda! W Polsce taka przyjemność kosztowałaby spokojnie 150 zł lub więcej. Na Madagaskarze zapłaciliśmy za ten stek równowartość 14 zł.
- mini krewetki smażone na chrupko, do zjedzenia w całości – podane z warzywami na parze i sałatką. Koszt – 6 zł. Wrażenia smakowe – bezcenne.
- owoce i soki owocowe (wszystkie świeżo wyciskane). Na wyspie macie wielki wybór owoców. Guava, liczi, papaje czy popularne w Polsce mango, melony, banany albo ananasy. Ale zapewniam Was, że smak tych „naszych” nijak nie ma się do tego, czego spróbujecie w malgaskim menu. Nigdy nie byliśmy wielkimi fanami ananasów, tymczasem wakacyjne sałatki owocowe z dodatkiem ananasa i świeżo wyciskane ananasowe soki przebiły wszystko!
- świeży imbir dodawany do mięsa i warzyw. Nie miałam pojęcia, że tak bardzo potrafi wzbogacić smak potraw. Zwykły pomidor z cebulą po dodaniu imbiru staje się kulinarnym przebojem.
Gdzie kupować jedzenie? Jest dostępne na każdym kroku – w restauracjach, barach i na straganach. Ponieważ na początku podróży zmagaliśmy się z dolegliwościami żołądkowymi, byliśmy bardzo ostrożni, jeśli chodzi o kupowanie street foodu. Ale oczywiście spróbowaliśmy ulicznego jedzenia i było wspaniałe! Targi są nieocenionym źródłem wszelakich lokalnych pyszności i z całego serca je polecamy. W supermarkecie nie zrobiliśmy zakupów ani razu; zajrzeliśmy do jednego w Antananarivo i na widok gigantycznych kolejek do kas – uciekliśmy. W Morondavie mieliśmy swój stały maleńki sklepik spożywczy, gdzie kupowaliśmy zgrzewki wody i puszkowaną sałatkę z marynowanych warzyw i dużej ilości imbiru, która bardzo nam zasmakowała.
Czy coś nam nie smakowało? Hm… zamówiony w Morondavie sok z owoców baobabu był w smaku co najmniej dziwny. Lekko słodki, do tego słonawy i cierpki. Zdecydowanie nie jest to napitek dla osób przyzwyczajonych do coli czy pomarańczowego soku. Cieszę się, że spróbowałam, żeby mieć potem jakąś opinię… ale na przyszłość podziękuję 🙂 Niezbyt dobra była też zupa chińska (soupe chinoise), którą mój mąż zamówił w Kirindy – to było jedyne odwiedzone przez nas miejsce, gdzie ewidentnie było widać, że kucharz się nie stara, bo wiadomo, że i tak turyści są skazani na tę knajpę w rezerwacie na odludziu.
Zupa rybna w restauracji Le Corail w Morondavie również mogłaby być lepsza. Poza tymi drobnymi incydentami zawsze byliśmy bardzo zadowoleni po zjedzeniu posiłku.
Czego nie spróbowaliśmy? Nie było czasu na wypicie wody z zielonego kokosa 🙁 Ja co prawda sok z coco verde piłam podczas pobytu w Ameryce Południowej, ale ten napitek cały czas czeka na moich chłopaków 🙂
Gdzie jedliśmy przepyszne rzeczy i co polecamy? Stołowaliśmy się w rozmaitych miejscach. Poniżej lista jedynie tych, które zaskoczyły nas smakami i które mają naszą rekomendację. Robiłam zdjęcia, gdzie się dało – również fotki menu i rachunków, żeby udokumentować, jak tanio można zjeść tak pyszne rzeczy.
WSZELKIE TARGI
(np. targ Anakanely w Antananarivo czy targ miejski w Morondavie). Kiść przepysznych bananów, słodkich jak snickersy, kupicie za równowartość 1 złotówki.
Pomidory na targu: w zależności od sprzedawcy 500 Ar (50 gr.) za ok 1 kg albo 200 Ar (20 gr.). Kilka nieforemnych, brzydkich, ale nieziemsko słodkich pomarańczy czy mandarynek to znów wydatek zaledwie 1 zł.
Półbagietkę kosztującą u nas 2 zł, na targu kupicie za 500 Ar, czyli 50 groszy. Dla amatorów słodkości też coś jest: domowe ciasteczka zrobione z orzeszków pistacjowych i ziemnych, zatopionych w miodzie lub cukrze. U tej pani kupiliśmy 20 szt za 1 zł!
ANTANANARIVO
- Śniadania i kolacje w hotelu A l’Hotel były naprawdę przyzwoite i dały nam przedsmak tego, czego możemy się spodziewać na wyspie. Rano – przede wszystkim przepyszne owoce. Ananasy dostępne w Polsce są mdłe a tutaj? To sama słodycz. Mango i banany dopełniają smaku. Generalnie, więcej opcji do wyboru mają osoby lubiące słodkie śniadania – owoce, dżemy, słodkie bułeczki, soki. Cena – maks. 10 zł , danie dnia (inne w każdym dniu tygodnia) złożone z przystawki, głównego dania i deseru – 15 000 Ar (15 zł).(nie zapominajmy, że w hotelach wszystko jest dużo droższe). Nie narzekałam 🙂
- Obiad w Rova Grill/ Le Grill du Rova. To restauracja z jednym z najpiękniejszych widoków w mieście, oferująca panoramę z Lac Anosy i Stadionem Narodowym na pierwszym planie.
Zamówiliśmy – oczywiscie – ravitoto (podane z pyszną salsą pomidorową), potrawkę drobiową i lasagne. Nasz pierwszy obiad na Madagaskarze okazał się przesmaczny i bardzo niedrogi.
- Sakamanga – restauracja w hotelu butikowym o tej samej nazwie (więcej o samym hotelu można przeczytać tutaj). Aby dostać się do restauracji, położonej wśród palm, nad kamiennym basenem, trzeba przejść przez korytarz na parterze. Ta przestrzeń jest urządzona naprawdę nietuzinkowo; w foyer powstało swego rodzaju mini-muzeum przedmiotów i dokumentów związanych z historią Madagaskaru i stolicy. Wygląda to niesamowicie.
Menu i końcowy rachunek widać poniżej. Równowartość 91 zł (+ 20000 Ar/20 zł za serwis) za zupę rybną, sporego hamburgera z frytkami, sałatkę z pomidorów i wędzonej mozzarelli, pieczoną rybę z ciecierzycą, marynowaną karkówkę z sosem i dodatkami, deser lodowy oraz picie (herbata, kawa, 2 soki i butlę wody) to według mnie śmiesznie niska kwota. Do tego nasz syn dostał jeszcze prezent-niespodziankę, którą okazała się metalowa riksza, zrobiona ręcznie z zużytych puszek i drucików. Cudowna pamiątka, która cały czas stoi na półce nad jego biurkiem. A wrażenia smakowe – bezcenne. W końcu Sakamaga jest 2-gą najlepszą restauracją w całym kraju.
- Analakely market – link to spostrzeżeń i recenzji innych turystów na Tripadvisor. Ponoć to zaledwie wspomnienie dawnego, wręcz legendarnego targu, z którego słynęła stolica. Ale nadal zdumiewa nie tylko rozmiarem, ale i rożnorodnością towarów. Od ubrań nowych i używanych, przez AGD i elektronikę, przybory szkolne i wyposażenie domu – po JEDZENIE! A jeśli chodzi o jedzenie, to znajdziecie to dosłownie wszystko. Ryby, owoce morza, mięso wszystkich możliwych zwierząt domowych, owoce, warzywa, przyprawy. Jest food hall, są stoiska i sklepiki ze streetfoodem (równowartość 30 lub 50 gr za sajgonkę, pierożka czy porcję innej przekąski), handlarze jedzenia chodzą z wózkami i tacami, można również spróbować koktaili warzywno-owocowych miksowanych na miejscu w obecności klienta. Czego nie można? Brać ze sobą cennych rzeczy i kusić złodziei.
MIANDRIVAZO
Małe miasteczko w centralnej części Madagaskaru jest dla turystów przystankiem w drodze na wschodnie wybrzeże lub w drodze do atrakcji takich jak Tsingy, Kirindy czy Aleja Baobabów. My zatrzymaliśmy się w restauracji Princesse Tsiribihina, która zresztą jest częścią hoteliku o tej samej nazwie. Z okien rozpościera się widok na sawannę, który szczególnie spodobał się mojemu mężowi. Są wygodne kanapy i duże stoliki, a porcje są solidne, pyszne i bardzo niedrogie. Tu niestety nie zrobiłam zdjęć wszystkich dań i menu, ale uwierzcie mi – z talerzy zniknęło wszystko co do okruszka, a z portfela ubyło bardzo niewiele.
MORONDAVA
Nasza baza nad Oceanem Indyjskim i miejsce kulinarnej rozpusty. Absolutnie najbardziej fantastyczne rzeczy jedliśmy właśnie w tamtejszych restauracjach. Myślę, że najwyżej możemy ocenić Lez Bouganvilliers i Chez Maggie, zaraz potem super żarcie udało nam się upolować w restauracji Le Renala, dalej La Capannina oraz Le Corail (tu niektóre dania były takie sobie, ale niektóre bardzo mi smakowały).
- Les Bougainvilliers jest częścią pensjonatu złożonego z bungalowów, które okres największej świetności mają chyba za sobą, ale jak tam można zjeść… O, ludzie! Knajpa została zbudowana na kamiennej platformie wprost nad brzegiem oceanu, przy poręczy są leżaczki, na których można raczyć się obiadem i odpocząć wpatrując się w fale. W tym miejscu produkuje się własny rum w wielu smakach, lokal oferuje też wiele bardzo fajnych bezalkoholowych koktaili. Specjalizuje się w kuchni malgaskiej i dzierży tytuł najlepszej miejscówki na Madagaskarze oferującej miejscową kuchnię. Talerz takiego malgaskiego dania (mięso, ryż, sałatka, sosy) to równowartość 6 zł. Czy uwierzycie, że za obiad złożony z 4 dań i picia (w tym piwa), zapłaciliśmy 43 000 Ar (czyli ok. 43 zł)? Tak, tyle wydaliśmy na ravitoto, potrawkę z pieczonego kurczaka, szaszłyki z mięsa zebu i garnuszek małych, chrupiących krewetek (wszystko z dodatkami). Reszta dań, które jedliśmy innym razem, była w cenie kilkunastu złotych. Ale meganiskie ceny są najmniej ważne. Najważniejszy był smak – Les Bougainvilliers za każdym razem gościła nas wybornym jedzeniem, po prostu niebo w gębie.
- Chez Maggie, restauracja funkcjonująca jako część hoteliku o tej samej nazwie, złożonego z bungalowów. Wszystko usytuowane na piasku, wprost przy plaży, pod palmami kokosowymi (na każdej palmie wisi znak ostrzegawczy: „UWAGA! SPADAJĄCE KOKOSY!” :-)) Na YT znalazłam filmik, gdzie można zobaczyć restaurację, hotel i otoczenie. Mają też swój fanpage na FB. Jest to chyba ulubiona knajpa zagranicznych gości. Za każdym razem od godz. 19 wszystkie stoliki były zajęte przez turystów z Holandii, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, USA, Rosji… ostatniego wieczoru spotkaliśmy tam również Polaków 🙂 Karta jest bardzo duża, a każde danie to eksplozja kubków smakowych. Spróbowaliśmy tam najlepszy stek z zebu na świecie (był krwisty i tak gigantyczny, że goście ze stolika obok po prostu wytrzeszczyli oczy), jedliśmy kraby, ryby, krewetki, rybne zupy, drób. Cena obiadu lub kolacji (megaporcje, z napojami, w tym piwo/wino) dla 3 osób – 60-75 zł. Czy trzeba pisać więcej?
- Le Renala (część hoteliku Renala Ou Sable D’Or). Największy plus za lokalizację i obsługę! Kolejne miejsce będące przedłużeniem tropikalnej plaży (chatki kryte strzechą nad samym Oceanem Indyjskim). Jecie pyszności pod palmami, a państwo z obsługi lubią sobie z gośćmi pożartować i coś doradzić w kwestii zwiedzania i atrakcji. Nasz syn rozpłynął się w zachwycie nad (dość pikantnym) kurczakiem, ja – nad tutejszym ravitoto, które było trochę bardziej słone niż gdzie indziej – a ja lubię słone. Mąż za to był pod ogromnym wrażeniem wieprzowych, pikantnych kiełbasek w sosie pomidorowym. Potwierdzam – niewiarygodnie pyszne! Ceny – jak widać, żadne danie nie przekracza tu równowartośći 20 zł.
- La Capannina, knajpa prowadzona przez malgasko-włoską parę (na Tripadvisor znajdziecie opinie turystów) – tu zjedliśmy pierwszą kolację i śniadanie następnego dnia. Położona nad kanałkiem bardzo przestronna knajpa, która działa rano, a potem otwiera się ok. 18 (ale można wejść wcześniej i zamówić przystawki). Jeśli czegoś z menu akurat nie ma, obsługa nadrabia uśmiechem 🙂 Przyjemne miejsce ze smacznym jedzeniem, gdzie zamówiliśmy ravitoto, krewetki w maślano-czosnkowym sosie, pizzę i inne dania. Śniadanie amerykańskie jest na tyle obfite, że wystarczyły 2 porcje na 3 osoby i wszyscy byli najedzeni. Ceny – jak widać 🙂 tylko dania w stylu „dla dwojga” lub talerz przysmaków dla kilku osób przekraczają barierę 20 000 Ar (20 zł). Uwaga: menu tylko po francusku i malgasku, w razie czego trzeba prosić kelnerki o tłumaczenie.
- Le Corail – miejscówka położona przy głównej turystycznej ulicy (tu opinie z Tripadvisor) i jak większość opisanych tu miejsc jest po prostu drewnianą i przewiewną wielką chatą-barakiem. Co do tej restauracji mam mieszane odczucia. Zapamiętałam głównie ponadprzeciętnie dłuuuugie oczekiwanie na jedzenie (na Madagaskarze ogólnie czeka się długo, ale wiedzieliśmy, że przyczyną jest serwowanie wyłącznie dań złożonych ze swieżych składników) oraz fakt, że zostaliśmy w kolejce zepchnięci na ostatnie miejsce; praktycznie wszyscy zostali obsłużeni przed nami. Zupa rybna czy spaghetti z krewetkami – ja robię lepsze i nie musiałam lecieć tyle kilometrów, żeby zjeść to z menu Le Corail. Za to sałatka krewetkowa i kalmary były po prostu wybitne. Można to jeść aż się pęknie! Tam też spróbowałam soku z owoców baobaba – jak pisałam wcześniej, jest nietypowy w smaku i na pewno nie stał się moim ulubionym napojem, aczkolwiek cieszę się, że miałam szansę się tego napić. Cenowo knajpa nie wybija się ponad inne – niestety nie mam zdjęcia rachunku, ale wiem, że za obiad z przystawkami i napojami (w tym piwo) dla 3 osób nie zapłaciliśmy więcej niż 80 000 Ar (80 zł).
- targ w Morondavie – działa od świtu do ok. 21. Jak na każdym targowisku kupicie tu niemal wszystko. Na specjalną uwagę zasługują owoce, ryby i kramy ze street foodem – tu jedzą lokalni mieszkańcy. Co ciekawe, nie ma tu much! Za to możecie dodatkowo skorzystać z usług krawieckich czy szewskich. O cenach żywności pisałam już wcześniej, są bliskie zeru. Na targ warto przejechać się tuk-tukiem albo rikszą (kurs z jakiegokolwiek miejsca w Morondavie to 3-4 zł). Koloryt tego miejsca doskonale oddają zdjęcia ze Smallworldphotos, które znalazłam w sieci. A poniżej – moje zdjęcia.
BELO SUR TSIBIRIHINA
- Karibo – to jedna z kilku restauracji, w których zatrzymują się na obiad turyści jadący do rezerwatu Tsingy. Wydawałoby się, że kucharze nie muszą się starać, bo klienci i tak dopiszą (Belo to jedyny przystanek po drodze i miejsc do jedzenia jest niewiele). Na szczęście jest przeciwnie, dania sa pyszne i za każdym razem pięknie podane (opinie z Tripadvisor do poczytania tu, a tutaj można sprawdzić ich fanpage na FB), ale za to ceny są nieco wyższe, niż w pozostałych knajpkach. Mimo wszystko uważam, ze równowartość ok. 70 zł za obiad z napojami dla 3 osób nie jest wielkim obciążeniem dla kieszeni. Zamawialiśmy ryby, owoce morza, kurczaka i wszystko było tip top. Karibo jest częścią pensjonatu, który ma patio. Na patio chodzą sobie całkiem spore żółwie. Restauracja znajduje się też na obrzeżach targu, gdzie można się obkupić i poobserwować miejscowe zwyczaje.
BEKOPAKA
- Orchidee du Bemaraha – pensjonat/hotel głównie dla turystów zwiedzających Tsingy, stąd w ofercie „wyprawki” z jedzeniem (ceny nie pamiętam, niemniej nie były drogie – rzędu 25 000 Ar/25 zł za zestaw: 2 kanapki z bagietki, duży pojemnik z sałatką, owoce, coś słodkiego, woda. Jest kilka typów zestawów do wyboru). To jedzenie na wynos jest super pomysłem i bardzo się potem przydaje, bo w rezerwacie nie ma żadnych sklepów czy jadłodajni a wyprawa trwa cały dzień. Polecam. Śniadania w Orchidee są bardzo obfite (nie dojadaliśmy ich do końca) a dania obiadowo-kolacyjne mega smaczne (zupa rybna na zdjęciu wyglądem zdecydowanie nie porywa, ale była pyszna). Jedliśmy tam owoce morza, zupy i wieprzowinę i wszystko bardzo nam smakowało. Restauracja ma bardzo dużą powierzchnię i graniczy z 2 basenami; z tego miejsca można o świcie podziwiać wschód słońca nad rozlewiskiem rzeki Manambolo.
I to tyle, jeśli chodzi o naszą wyprawę na Madagaskar! Mam nadzieję, że łakomczuchom pociekła ślinka 🙂
Pod względem kulinarnym (i nie tylko) ta wyspa jest rajem na ziemi. Podczas wakacji spróbowaliśmy wiele nowych potraw, a te które znaliśmy były nam często serwowane w nowej, zaskakującej odsłonie. I to właśnie uwielbiamy!
Be the first to comment.